Jak Volker po raz 4. pokonał Nowe Granice

Są tacy biegacze, którzy przebiegną zawody raz i szukają nowych miejsc. Są tacy, którzy jak pobiegną raz, wracają zawsze. I choćby organizatorzy postawili wszystko na głowie, oni i tak przyjadą. Dlaczego to robią? Może to magia miejsca? Może smak pierogów na miejscu? Może uśmiechy na twarzach organizatorów i wolontariuszy? Trudno stwierdzić. Ale to, że tacy biegacze są i że wracają, to najcudowniejsza rzecz pod słońcem.

Dziś chcemy zaprezentować Wam relację Volkera Rossberga, Niemca, który startował u nas już 4. raz! Volker prowadzi swoją stronę, na której opisuje swoje m.in. swoje starty. tak było i tym razem. w jego relacji znalazły się zdjęcia nie tylko z zawodów, ale też z naszego miasta.

Tekst wpisu został przetłumaczony przez naszego stowarzyszeniowego germanistę, Grzegorza Wasiaka. Oto link , a dalej treść tłumaczenia:

Ultramaraton Zielonogórski 2020

Zapisany to zapisany pomyślałem sobie, gdy Ultramaraton Zielonogórski Nowe Granice został wykastrowany do 6-godzinnego biegu z wycenianego przez ITRA na 3 punkty ultramaratonu o długości 103 km. Powodem był afrykański pomór świń, który spowodował zakaz wszelkiej aktywności w lasach wokół Zielonej Góry. Jednak odwołanie zawodów nie leżało w interesie organizatorów, dlatego z konieczności i wyboru zaoferowano nam kółko wokół stadionu żużlowego. Oprócz głównych zawodów było do wyboru parę krótszych wersji, przez co zapewniono dobrą zabawę i atmosferę. Rzecz jasna nie mogło być porównania z „kompletnymi” trzema wydarzeniami, w których uczestniczyłem tutaj w poprzednich latach.

Niech się dzieje przez 6 godzin – takie było motto.

Włącznie ze mną 46 solistów stanęło na starcie, żeby punkt 10:00 poderwać stopy i zacząć kręcić kółka dookoła stadionu. Jeden Włoch i ja jako Niemiec wnieśliśmy nawet trochę międzynarodowego charakteru do wyścigu. Były też cztery sztafety na trasie 905 m, z których najlepsza zrobiła ostatecznie 103 okrążenia.

Ukończyłem już dwa 6-godzinne biegi w mojej ultra historii i muszę przyznać, że to zdecydowanie nie jest mój format i tak naprawdę nie chciałem już robić więcej czegoś takiego. Trasa wokół stadionu miała jednak parę zalet, których nie było w poprzednich zawodach. Wiodła po różnej nawierzchni z przewyższeniem 16 metrów. Po błotnistym szlaku zaraz po starcie trafiałem na betonową ścieżka, a potem na chodnik o długości 200 m ze wspomnianymi 16 metrami wysokości. Przez szuter, piasek i żwir wbiegałem na stadion na starych płytach chodnikowych. Tutaj musiałem kluczyć i omijać połamane i krzywe płyty betonowe kierując się tym samym do następnej rundy.

Po czwartej lub piątej rundzie powoli straciłem orientację, kto przede mną, kto był za mną lub kto biegał w sztafecie i dawał mi tylko poczucie prędkości przy wyprzedzaniu. Wielką zaletą takiej trasy był regularnie pojawiający się przede mną punkt odżywczy. Punkt był bardzo dobrze zaopatrzony i chętnie odwiedzałbym go jeszcze częściej, nie tylko z powodu dobrego czeskiego piwa.

Kerstin patrzyła na bieg głównie z VIP-owskiej sali, robiła zdjęcia i na koniec dodawała mi otuchy. Ostatecznie ukończyłem 57 okrążeń (mogłem zrobić jeszcze jedno, ale zdecydowanie zamiast niego chciałem się napić piwa na punkcie, podczas siedzenia i odpoczynku) i całe zawody na 26 miejscu i byłem z tego bardzo zadowolony. Aby wygrać, potrzebowałbym jeszcze 25 rund! Polskie pierogi smakowały wspaniale tuż po biegu, a ceremonia wręczenia nagród była przyjemna i sprawna.

Nie jest to bieg który chciałbym powtórzyć w tej formie, ale jednocześnie jest to bieg, który dostarczył mi niesamowitą porcję zabawy. Ponadto koszulka finiszera i medal, które emanują wyjątkowością! Dziękuję również organizatorom za to! Mam nadzieję, że tym razem bez ASF wrócę tu w 2021 roku.

Napisano w News